top of page

Powrót do tropiku

  • jolanta-hor
  • 12 paź
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 16 paź

Już za tydzień, w niedzielę 19 października 2025 r., przeżywać będziemy 99.Światowy Dzień Misyjny.




Poniżej publikujemy doświadczenie s. Amaty z jej pobytu na misjach.

Więcej o pracy s. Amaty w Boliwii przeczytasz w Okruchach chleba - świadectwach; w artykule "List z tropików"


Kiedy samolot zniżał się nad zielonym morzem lasu, a w oddali majaczyły błotniste drogi i porozrzucane dachy blachy falistej, siostra Amata wiedziała, że wraca do swojego drugiego domu. Nie planowała tego powrotu — miała być w Polsce, pracować w świetlicy środowiskowej. Ale Bóg, jak to często bywa, zaplanował inaczej. W zastępstwie jednej z misjonarek, która uległa wypadkowi, Amata znów trafiła do Boliwii — na trzy miesiące, do placówki w Tropiku.


To miejsce trudno opisać jednym słowem. Nie jest to ani klasztor, ani szkoła, ani przytułek — a jednak jest wszystkim po trochu. Wokół dżungla, wilgoć, upał i zapach ziemi po deszczu. Gdzieś w tle śpiew papug i dzieci biegające boso po piachu. A między nimi one — siostry, w habitach przesiąkniętych potem i słońcem, z twarzami pooranymi zmęczeniem i radością jednocześnie.

„W Tropiku czas płynie inaczej” — mówi siostra Amata, siedząc na drewnianej ławce pod dachem z liści palmowych. — „Poranki zaczynają się od śpiewu kogutów i modlitwy, a kończą, gdy dzieci zasypiają w hamakach. Noc przychodzi nagle, bez uprzedzenia. Tylko świerszcze i błyski świetlików przypominają, że Bóg jest blisko nawet w ciemności.”

Przez te miesiące wróciły do niej wspomnienia sprzed lat — pierwsze spotkania z miejscowymi kobietami, które uczyła czytać; z dziećmi, które przychodziły po jedyny w ciągu dnia ciepły posiłek; z matkami, które przynosiły w darze owoce z dżungli, zamiast pieniędzy. Tropik był dla nich nie tylko miejscem pomocy, ale też wspólnotą — azylem, w którym mogli choć na chwilę poczuć się bezpiecznie.

„Kiedyś przyszła do mnie dziewczynka z gałązką hibiskusa” — wspomina siostra. — „Powiedziała: ‘Hermana, to dla ciebie, bo dziś jesteś smutna.’ I miała rację. Tęskniłam wtedy za Polską, za ciszą kaplicy, za śpiewem w języku, który rozumiem bez tłumacza. A ta mała, może siedmioletnia, dała mi więcej niż słowa — przypomniała, że Bóg mówi najprościej, przez gesty.”


Tropik żyje rytmem codzienności — pracy, modlitwy i niespodzianek, które przynosi każdy dzień. Czasem ktoś przychodzi po radę, czasem po leki, a czasem po prostu, żeby chwilę posiedzieć w cieniu drzew i odpocząć od upału. Dzieci lubią wtedy siadać blisko sióstr, wtulać się w ich ramiona i opowiadać swoje małe historie: o rzece, która wylała; o psie, który uciekł; o tym, że „jutro pójdą do szkoły, jeśli nie będzie deszczu”.

„To jest najpiękniejsze w misji — to zwyczajne życie. W Polsce łatwo myśleć o misjach jak o bohaterstwie. Ale tutaj uczysz się, że to po prostu codzienność z ludźmi, którzy nie mają nic, a dzielą się wszystkim” — mówi cicho Amata.

Wieczorami, gdy niebo czerwienieje, a na placu gaśnie gwar, siostry zbierają się do wspólnej modlitwy. Dzieci przychodzą czasem razem z nimi, przynosząc swoje małe różańce zrobione z pestek mango. Śpiewają prostą pieśń: „Gracias, Señor, por este día” — „Dziękujemy Ci, Panie, za ten dzień.”

A wtedy siostra Amata zamyka oczy i myśli, że właśnie tu — wśród dżungli, biedy i śmiechu dzieci — najpełniej czuje sens swojego powołania.

„Nie wiem, czy wrócę tu znów” — mówi. — „Ale wiem, że Tropik zawsze we mnie zostanie. Bo tu, na końcu świata, Bóg przemawia szeptem, przez oczy dziecka, przez dotyk ziemi i przez spokój, który przychodzi po deszczu.”

s. Amata

 
 
 

Komentarze


bottom of page