W całym intensywnym życiu młodego lekarza Pan Bóg znalazł moment, by pokazać, że jest w moim wnętrzu przestrzeń, której nie jest w stanie wypełnić żadna ludzka relacja, ani rzeczy materialne. Bo choć miałam to co pewnie wielu określiłoby jako życiowy sukces (mieszkanie, samochód, grupę zaufanych przyjaciół na dobre i na złe, pracę w przychodni i na Uczelni, a tam zajęcia ze studentami i „przymiarki” do pisania doktoratu), to jednak ciągle pozostawał jakiś niedosyt, że czegoś mi brakuje, że jest coś jeszcze… Aktywność zawodowa i życie prywatne obiektywnie dawały mi satysfakcję, ale nie były w stanie dać spełnienia. Z czasem zaczęło się definiować pragnienie mojego serca i rzeczywistość, w której mogło się ono wypełnić – czyli życie konsekrowane. Początkowo był to dla mnie szok, bo chociaż intrygowało mnie życie zakonne, to jednak jedynie na płaszczyźnie pozytywnego zdziwienia: „Aha, to tak też można żyć”.
To Pan Bóg dał mi impuls, żeby zrobić krok dalej... Na modlitwie pozwalałam rosnąć mojemu pragnieniu i pytałam Pana Boga jaką „formę zewnętrzną” to życie zakonne ma przyjąć – a On w odpowiedzi „przysłał” mi do gabinetu w przychodni, w której wtedy pracowałam – przeziębioną siostrę Albertynkę. I tak zaczęła się z jednej strony przygoda z wolontariatem u Sióstr, a z drugiej – rozeznawanie powołania. Przychodziłam do Jadłodajni dla Ubogich w Bydgoszczy, na Ogrzewalnię, leczyłam Bezdomnych, a jednocześnie obserwowałam Siostry – świadectwo ich życia pełnego prostoty, przeżywanie codzienności, modlitwę oraz autentyczne i konkretne BYCIE z Ubogimi. Powoli odkrywałam, że TAK – to jest TO, TO mnie pociąga, TO jest moje. Wstąpiłam do Zgromadzenia, rozpoczęłam życie zakonne i… nie rozstałam się z medycyną.
Pierwsze lata mojego „bycia” w Zgromadzeniu mocno naznaczyła pandemia – był to dla mnie szczególny czas, w którym służyłam jako lekarz moim chorym Siostrom i Podopiecznym naszych domów. Po złożeniu Pierwszej Profesji wróciłam w pełnym zakresie do wykonywania zawodu, a jednocześnie otworzyłam na naszej Furcie mały Gabinet – punkt konsultacyjny, gdzie osoby korzystające z Jadłodajni mogą uzyskać darmową poradę lekarską. W zdecydowanej większości są to osoby bezdomne i nieubezpieczone, którym udzielam prostych konsultacji, mierzę parametry życiowe, zaopatruję rany i owrzodzenia. Stawiam na profilaktykę i edukację, ale nie unikam też trudnych tematów jak, chociażby uzależnienia. Cieszę się, że Gabinet to przestrzeń spotkania, w której Ubodzy mogą nie tylko powiedzieć o dolegliwościach dotyczących ciała, ale przede wszystkim być spokojnie wysłuchanymi. Nie jest to posługa prosta, ale w tym odnajdywaniu Chrystusa w Ubogich bardzo pomaga mi nasz albertyński charyzmat, który Pan Bóg włożył w moje serce, a który codziennie odkrywam. Mam za sobą również cykl wykładów prozdrowotnych, w trakcie których mogłam przekazać część mojej wiedzy szerszemu gronu odbiorców korzystających z naszej Jadłodajni. Moja aktywność zawodowa to też praca w Poradni Lekarza Rodzinnego w Krakowie na Kazimierzu, czyli codzienne spotkania z przesympatycznymi Pacjentami i ich ogromna życzliwość, otwartość oraz wdzięczność. Co ciekawe – mój albertyński habit nie jest dla nich żadną przeszkodą, a wręcz przeciwnie – bardzo czytelnym i wymownym znakiem. I choć początkowo moi Pacjenci nieco zdezorientowani pytali: „Rety, bo ja nie wiem, jak się zwracać – Siostro, Pani Doktor, Siostro Doktor?”, to ja zawsze odpowiadałam i odpowiadam to samo: „Normalnie – Siostro”. Każdego dnia widzę jak ta naturalność i normalność „otwiera” i wzmacnia relację lekarz – pacjent, co w procesie leczenia ma kluczowe znaczenie. A kilka miesięcy temu rozpoczęłam przygodę z ultrasonografią i choć początki są trudne, to wierzę, że kiedyś zwiększy to z jednej strony moje możliwości diagnostyczne, a z drugiej – dostępność tego badania dla osób Ubogich i Bezdomnych.
Tak wygląda moje albertyńskie DZIŚ, czyli świadome i pełne wolności realizowanie powołania w powołaniu – bycie Albertynką i lekarzem. I to współistnienie dwóch powołań jest dla mnie źródłem ogromnego entuzjazmu, który pozwala mi twórczo przeżywać codzienność – zarówno w domu z Panem i moimi Siostrami, jak i w przychodni z Pacjentami. Jest to ogień, który bez wątpienia mogę nazwać pasją życia konsekrowanego. I choć nie wstąpiłam do Zgromadzenia, żeby być lekarzem, to jednak Pan Bóg każdego dnia potwierdza, że właśnie taką drogą chce mnie prowadzić – do Niego, do samej siebie i do innych... By służyć jako lekarz, ale także (a właściwie – przede wszystkim!) świadczyć o Nim całą sobą. Moje życie nadal jest intensywne, ale dzięki konsekracji „smakuje” już inaczej, a ja wciąż w totalnym zadziwieniu i wdzięczności mogę – jak Dawid – pytać: „Kim jestem Panie mój, że doprowadziłeś mnie aż dotąd?”.
s. Jana
Comments