top of page

Patrzeć, dostrzegać, spostrzegać, zauważać

  • jolanta-hor
  • 5 dni temu
  • 6 minut(y) czytania

Dziś publikujemy tekst, który może wydawać się trudny. Ktoś zada pytanie: Po co tak analizować dysfunkcje oka? Ale warto przeczytać, aby spojrzeć inaczej na nasze postrzeganie świata, na nasze życie duchowe, które opiera się także o to, co widzimy, zauważamy.

W zakładce Okruchy chleba - świadectwa prezentowaliśmy sylwetkę s. Lidii Pawełczak, która boryka się z utratą wzroku. Mimo dalej aktywnie uczestniczy w różnych spotkaniach, rekolekcjach, warsztatach. Działa także w duszpasterstwie osób niewidomych i słabowidzących.


A oto i sam tekst:


WIDZIEĆ NIEWIDZIALNE: METAFIZYKA PERCEPCJI NA GRANICY ŚWIATÓW

W przestrzeni pomiędzy światłem a ciemnością, w owej liminalnej sferze, gdzie optyczna klarowność ustępuje miejsca innemu rodzajowi jasności, rodzi się pytanie fundamentalne dla ludzkiej kondycji: czym jest widzenie w jego najgłębszej istocie? Czy percepcja wizualna stanowi jedynie neurobiologiczny proces transformacji fotonów w impulsy elektrochemiczne, czy też jest ona bramą do transcendentnego wymiaru rzeczywistości, który wymyka się fizykalistycznej redukcji?

Patrzeć, dostrzegać, spostrzegać, zauważać – ten kaskadowy ciąg czasowników odsłania subtelne gradacje aktu wizualnego poznania. Patrzeć – to kierować wzrok; dostrzegać – to wyodrębniać z tła; spostrzegać – to nadawać znaczenie; zauważać – to włączać w strukturę wiedzy. A co jeśli ktoś może jedynie „rzucić okiem” – dosłownie – gdy oko jest protezą, mechanicznym substytutem narządu? Czy wówczas akt widzenia staje się podwójnie zapośredniczony – przez technologię i przez świadomość?

Fenomen widzenia rozpościera się na kontinuum – od przenikliwej ostrości sokola, poprzez mglistą półprzejrzystość słabowidzenia, aż po całkowitą nieobecność bodźców wizualnych. Słabowidzący zamieszkują fascynujący epistemologiczny półmrok, gdzie fragmentaryczne impresje wizualne splatają się z innymi modalnościami poznawczymi, tworząc synestezyjną symfonię doświadczenia. Ich źrenica, niczym niedoskonała kotara oddzielająca dwa światy, przepuszcza jedynie strzępy świetlnych informacji, zmuszając umysł do hermeneutycznej rekonstrukcji rzeczywistości z niepełnych danych.

Czy jednak ta rekonstrukcja jest uboższa, czy może – paradoksalnie – bogatsza od doświadczenia osób widzących? Jak zauważył Maurice Merleau-Ponty, percepcja nie jest bierną rejestracją danych zmysłowych, lecz aktywnym zaangażowaniem ciała w świat, cielesną hermeneutyką, która poprzedza wszelką refleksję. Słabowidzący, zmuszeni do nieustannego wysiłku interpretacyjnego, rozwijają szczególną wrażliwość fenomenologiczną, dostrzegając aspekty rzeczywistości, które umykają tyranii wzrokocentryzmu.

A co z tymi, którzy pogrążeni są w całkowitej ciemności optycznej? Wbrew potocznym wyobrażeniom, niewidomi od urodzenia nie doświadczają czerni – czerń jest bowiem kategorią wizualną, dostępną tylko tym, którzy poznali światło. Ich świat nie jest negatywem świata widzących, lecz autonomicznym uniwersum, konstruowanym w oparciu o modalności taktylne, audytywne, olfaktoryczne i proprioceptywne. To świat o odmiennej strukturze temporalno-przestrzennej, gdzie bliskość i dal mierzone są nie odległością optyczną, lecz intensywnością doznań haptycznych i akustycznych.

Fascynującym fenomenem na styku światów widzenia i niewidzenia są sny osób niewidomych. Ci, którzy utracili wzrok po okresie widzenia, często śnią obrazami – ich mózg, zachowując neuronalne ścieżki wizualne, generuje podczas snu reprezentacje wzrokowe. Natomiast osoby niewidome od urodzenia doświadczają snów multimodalnych, gdzie dominują wrażenia dotykowe, dźwiękowe i kinestetyczne. Ich oniryczna rzeczywistość, wolna od hegemonii wizualności, otwiera przed nami fascynujący wgląd w alternatywne struktury świadomości.

Heideggerowski koncept „prześwitu” (Lichtung) nabiera tu szczególnego znaczenia – to nie tyle jasność widzenia, co przestrzeń otwartości, w której byt może się manifestować. Dla osoby niewidomej ów prześwit nie jest mniej realny – zmienia się jedynie modalność jego doświadczania. Prawda (aletheia) jako nieskrytość objawia się nie tylko w świetle, ale i w dotyku, dźwięku, zapachu – w całej pełni cielesnego zaangażowania w świat.

Edith Stein, fenomenolożka i mistyczka, pisała o „wczuciu” (Einfühlung) jako fundamentalnym akcie poznawczym, który umożliwia nam dostęp do świadomości innego. Czy możemy jednak prawdziwie „wczuć się” w doświadczenie osoby niewidomej? Czy przepaść między widzeniem a niewidzeniem jest nieprzekraczalna? A może, jak sugerował Ludwig Wittgenstein, granice naszego języka wyznaczają granice naszego świata, i to właśnie w języku – w metaforach, analogiach, poetyckich obrazach – możemy znaleźć most między tymi światami?

Józef Życiński, łącząc wnikliwość filozoficzną z głęboką wrażliwością teologiczną, wskazywał na „gramatykę transcendencji” obecną w strukturze ludzkiego doświadczenia. W tej perspektywie, różne modalności percepcji – wzrokowa, słuchowa, dotykowa – stanowią różne dialekty tego samego języka bytu, różne ścieżki prowadzące ku tej samej tajemnicy istnienia. Niewidomy nie jest więc wykluczony z dostępu do transcendencji – przeciwnie, jego doświadczenie może otwierać wymiary duchowości niedostępne dla tych, którzy zbyt ufają swoim oczom.

Karol Wojtyła w „Osobie i czynie” analizował różnicę między „widzieć” a „wiedzieć” – między bezpośrednim oglądem a poznaniem zapośredniczonym przez rozumowanie. Osoba niewidoma, pozbawiona pierwszego, rozwija często niezwykłą głębię drugiego, osiągając mądrość, która transcenduje powierzchowność wizualnych impresji. Jej „wiedzieć” kompensuje, a często przewyższa, brak „widzieć”. Wojtyła, z właściwą sobie fenomenologiczną przenikliwością, dostrzegał, że w akcie poznania nie chodzi o samą rejestrację danych zmysłowych, lecz o uchwycenie istoty rzeczy, o dotarcie do prawdy bytu, która objawia się zarówno w świetle, jak i w ciemności.

W tradycji mistycznej, od Pseudo-Dionizego Areopagity po św. Jana od Krzyża, ciemność nie jest przeciwieństwem światła, lecz jego najwyższym natężeniem – „lux superlucens”, światłem ponad światłem, które oślepia swoim nadmiarem. Czy doświadczenie osoby niewidomej nie zbliża się paradoksalnie do tej mistycznej ciemności, do tego stanu, w którym dusza, wyzwolona z tyranii obrazów, może bezpośrednio dotknąć niewyrażalnej tajemnicy bytu? Czyż nie jest tak, że w najgłębszych momentach kontemplacji wszyscy stajemy się „niewidomi”, przekraczając granice zmysłowej percepcji ku temu, co niewyrażalne?




Emmanuel Lévinas, filozof spotkania i twarzy, podkreślał, że etyczne wezwanie płynące od Innego poprzedza wszelkie poznanie teoretyczne. Twarz drugiego człowieka nie jest fenomenem wizualnym, lecz epifanią nieskończoności, która wzywa nas do odpowiedzialności. W tym sensie, osoba niewidoma może być szczególnie wrażliwa na owo etyczne wezwanie, niezakłócone przez powierzchowne sądy oparte na wyglądzie. Spojrzenie, które nie widzi, może paradoksalnie dostrzegać głębiej – nie zatrzymując się na fizjonomii, lecz przenikając do samej istoty osoby.

Współczesna neurobiologia dostarcza fascynujących wglądów w plastyczność mózgu osób niewidomych. Obszary kory wzrokowej, niewykorzystywane do przetwarzania bodźców optycznych, zostają zrekrutowane do innych funkcji poznawczych – przetwarzania dźwięku, dotyku, języka. To neuroplastyczne przekształcenie nie jest deficytem, lecz adaptacją, która często prowadzi do wyostrzenia pozostałych zmysłów i rozwoju unikalnych zdolności kognitywnych. Mózg, ten niezwykły organ metamorfozy, pokazuje, że granice między różnymi modalnościami percepcji są płynne, a utrata jednej może prowadzić do wzbogacenia innych.

Simone Weil pisała o „uwadze” jako najczystszej formie modlitwy – o skupieniu, które jest całkowitym otwarciem się na rzeczywistość. Czy niewidomi, wolni od rozproszenia wizualnego, nie mają szczególnego przystępu do tej głębokiej uwagi? Czy ich wewnętrzne skupienie nie zbliża się do kontemplacyjnej postawy, którą mistycy wszystkich tradycji uznawali za drogę do najgłębszego poznania? Uwaga, ta najsubtelniejsza forma percepcji, nie wymaga oczu – wymaga jedynie całkowitej obecności, całkowitego otwarcia się na to, co jest.

Na granicy światów widzenia i niewidzenia objawia się fundamentalna prawda o ludzkiej kondycji – jesteśmy istotami jednocześnie zanurzonymi w zmysłowości i transcendującymi ją, uwięzionymi w ciele i przekraczającymi jego ograniczenia. Osoba niewidoma, balansująca na tej granicy, przypomina nam, że prawdziwe widzenie nie jest funkcją oczu, lecz ducha – zdolnością dostrzegania tego, co istotne pośród tego, co przypadkowe, tego, co wieczne pośród tego, co przemijające.

W eschatologicznej perspektywie chrześcijańskiej, doczesne widzenie jest zawsze niedoskonałe – „teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno” (1 Kor 13,12). Dopiero w ostatecznym spełnieniu „ujrzymy twarzą w twarz”. W tym sensie, wszyscy jesteśmy słabowidzący, wszyscy zamieszkujemy epistemologiczny półmrok, czekając na pełnię widzenia, które przekroczy ograniczenia naszej doczesnej percepcji. Ta eschatologiczna obietnica nie jest ucieczką od rzeczywistości, lecz jej najgłębszym spełnieniem – obietnicą poznania, które nie będzie już fragmentaryczne, lecz całościowe, nie zapośredniczone, lecz bezpośrednie.

Czy zatem granica między widzeniem a niewidzeniem jest tak ostra, jak zwykliśmy sądzić? Czy nie jest raczej płynnym kontinuum, na którym wszyscy się poruszamy – od momentów oślepiającej jasności po chwile nieprzeniknionej ciemności? Może właśnie w tej płynności, w tym nieustannym przechodzeniu między różnymi modalnościami poznania, objawia się pełnia ludzkiego doświadczenia – doświadczenia, które zawsze już przekracza dychotomię widzenia i niewidzenia ku głębszej jedności bycia-w-świecie.

Ostatecznie, widzieć to nie tylko odbierać bodźce optyczne, ale rozpoznawać sens, dostrzegać wartość, odpowiadać na wezwanie. To uczestniczyć w tajemnicy istnienia, która objawia się zarówno w świetle, jak i w ciemności, zarówno w obrazie, jak i w dotyku, zarówno w słowie, jak i w milczeniu. W tym najgłębszym sensie, widzieć to być człowiekiem – istotą, która nieustannie transcenduje granice własnej percepcji w poszukiwaniu prawdy, dobra i piękna.

Jak pisał Józef Tischner, „człowiek jest istotą dramatyczną” – istotą, która rozgrywa swój dramat na scenie świata, w dialogu z innymi i z Bogiem. Ten dramat nie rozgrywa się jedynie w przestrzeni wizualnej, lecz w całej pełni ludzkiego doświadczenia – w słowie, geście, milczeniu, w bliskości i oddaleniu, w pamięci i nadziei. Osoba niewidoma uczestniczy w tym dramacie nie mniej intensywnie niż osoba widząca – zmienia się jedynie scenografia, nie istota dramatu.

Może więc, zamiast pytać, czy niewidomi „widzą”, powinniśmy zapytać, czy my, widzący, naprawdę dostrzegamy? Czy nasze spojrzenie przenika poza powierzchnię zjawisk ku ich istocie? Czy potrafimy zobaczyć to, co niewidzialne dla oczu, a co stanowi najgłębszą prawdę o człowieku i świecie? Może to właśnie niewidomi, wolni od tyranii pozorów, mogą być naszymi przewodnikami w drodze do prawdziwego widzenia – widzenia, które jest nie tyle funkcją oczu, co serca i ducha.

Piotr von  Schónhof - Wilkans

 
 
 

Комментарии


bottom of page