Szlakiem ciszy i śmiechu - Roztocze
- jolanta-hor
- 9 wrz
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 12 wrz
Wszystko zaczęło się na wzgórzu Monastyr, gdzie wśród ruin dawnego klasztoru bazylianów czas stoi w miejscu. Wiatr przewiewał przez mury, a drzewa szumiały jak dawne modlitwy. „To tutaj Brat Albert szukał ciszy” – powiedziała siostra Dobrawa, gdy dziewczyny rozsiadły się na kamieniach. Cisza zapadła nagle, tak gęsta, że słychać było własne serca i oddechy. A potem – jak to bywa w młodych grupach – ktoś zachichotał, ktoś puścił dowcip i cała powaga zmieszała się z radością. To było piękne: cisza i śmiech w jednym kadrze.
Z Monastyru zeszliśmy leśnym traktem ku Werchracie. Las pachniał grzybami, żywicą i mokrą ziemią. Na polanie czekała cerkiew i stary cmentarz. Dziewczyny krążyły między omszałymi krzyżami, odczytując wyblakłe inskrypcje. „Tutaj Wschód spotyka się z Zachodem” – mówiła siostra – „Brat Albert widział mosty tam, gdzie inni widzieli granice”. I rzeczywiście, w tym miejscu widać było, jak przeszłość splata się z teraźniejszością, jak różne światy potrafią się spotkać w pokoju.
Kolejnym przystankiem było Prusie. Wioska spokojna, niemal senna, a jednak tu tętniło duchowe życie sióstr albertynek. Obok dawnej cerkwi Narodzenia NMP stały domy pustelnicze – zwykłe, drewniane, z ogrodem i kaplicą. „Każdy dzień był tu modlitwą” – opowiadała siostra Dobrawa – „Ale też gotowaniem, pracą w ogrodzie, rozmową z ludźmi, którzy przychodzili po kawałek chleba czy po chwilę uwagi. Pustelnia to nie odcięcie, to otwarcie”. Dziewczyny chłonęły te słowa, a w powietrzu unosił się zapach siana i drewna.
W Radrużu czas znowu przyspieszył. Drewniana cerkiew Narodzenia NMP, wpisana dziś na listę UNESCO, czuwała jak strażniczka nad historią Roztocza. Wokół niej stare lipy i kamienne nagrobki, w środku chłód i półmrok. „Pustelnia potrzebuje korzeni, tak jak człowiek” – powiedziała siostra. Dziewczyny chodziły w ciszy, dotykały drewnianych ścian, jakby szukały w nich siły, której same pragnęły.
A potem Horyniec-Zdrój – kontrast pełen życia. Park tętnił gwarem, pachniało goframi, a ludzie spacerowali z butelkami wody zdrojowej. „To jak wejście z pustelni na deptak!” – śmiała się jedna z dziewczyn. W klasztorze franciszkanów zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku. To tu, 13 czerwca 1896 roku, Brat Albert spotkał po raz pierwszy siedemnastoletnią Marię Jabłońską, późniejszą siostrę Bernardynę. Właśnie w tym miejscu, w skromnym klasztorze, zaczęła się wspólna historia albertynów i albertynek. Siostra Dobrawa wskazała tablicę pamiątkową. „Ten dzień zmienił losy naszego Zgromadzenia” – powiedziała z dumą. A dziewczyny poczuły, że stoją w miejscu, gdzie duchowa historia naprawdę dotknęła ziemi.
Na ławkach przed klasztorem pojawił się chleb. Siostra powtórzyła słowa Brata Alberta: „Trzeba być dobrym jak chleb”. I zwyczajna kromka, dzielona między wszystkich, smakowała jak najlepsza uczta.
Finał czekał w Nowinach Horynieckich. Leśna kaplica, stojąca dokładnie nad źródłem, powitała nas ciszą i szemraniem wody. Dziewczyny uklękły, jedne zamknęły oczy, inne wsłuchały się w plusk pod podłogą. „Najpierw źródło, potem droga” – powiedziała siostra Dobrawa. I to zdanie zostało w powietrzu jak echo.
Ale to jeszcze nie był koniec. Wieczorem dotarliśmy do Pizun, gdzie siostry albertynki otworzyły przed nami swój klasztor. Tam, w prostej kaplicy, odbyła się Msza święta – cicha, kameralna, a jednocześnie najpełniejsza. Po całym dniu wędrówki, śmiechów, zmęczenia i ciszy pustelni, Eucharystia była jak ukoronowanie. Dziewczyny śpiewały nieco zachrypniętym głosem, ktoś szeptał modlitwę, ktoś inny zasypiał niemal na stojąco, ale w tej zwyczajności była prawda. Jakby cała droga, wszystkie spotkania i miejsca, zlały się w jedno „dziękuję”.
Kiedy wracaliśmy, było widać zmęczenie, ale też radość. Śmiechy mieszały się z opowieściami, ktoś żartował z odcisków, ktoś wspominał zapach drewna z Prusia. Było w tym coś prostego i prawdziwego – jak wędrówka, która nie kończy się na mapie, ale w sercu.
Dla sióstr albertynek te miejsca są żywymi korzeniami – przypominają o ciszy, prostocie, zakorzenieniu i bliskości z człowiekiem. Dla dziewczyn okazały się lekcją, że pustelnię można znaleźć nie tylko w lesie, ale i w codziennym życiu – w domu, w szkole, w rozmowie, w chwili zatrzymania.
Roztocze tego dnia, 8 września AD 2025, było jak rekolekcje bez ambony. Miejsca pustelni św. Brata Alberta i bł. Bernardyny uczyły nas, że tradycja to nie muzeum, ale oddech, który można przekazać dalej. A siostra Dobrawa, patrząc wieczorem na roześmiane dziewczyny, wiedziała, że ten oddech już w nich żyje.
Uczestniczki wycieczki






































Komentarze