Zamek pełen miłości
- jolanta-hor
- 31 lip
- 2 minut(y) czytania
W sercu Dolnego Śląska, w miejscowości Mrozów, stoi zamek jak z opowieści – ukryty pośród zieleni, z wieżą spoglądającą w niebo i blankami, które nadają mu bajkowego charakteru. Nie każdy wie, że za jego murami rozgrywa się historia pełna czułości, troski i ludzkiego dobra. Zamek, który dziś stał się domem pełnym miłości, ma długą i bogatą przeszłość. Jego korzenie sięgają XVIII wieku, choć sam Mrozów wzmiankowano już w średniowieczu. W XIX wieku rezydencja przeszła metamorfozę – zyskała neogotycki wygląd inspirowany stylem angielskim: wieżyczki, rycerską wieżę, ozdobny portal z herbem. Przez lata należała do różnych szlacheckich rodzin, od wrocławskich klarysek, przez hrabiego Ballestrema, aż po rotmistrza Falkenhaina.

Lata mijały. Przyszedł czas wojny, potem nowe porządki i nowe potrzeby. Budynek nieustannie zmieniał swoje przeznaczenie, ale nigdy nie stracił ducha opieki – przez pewien czas służył jako dom starców, aż w końcu, po wielu zawirowaniach, swoje miejsce odnalazły tu Siostry Albertynki. To właśnie one, ciche bohaterki codzienności, wniosły w zamek w Mrozowie coś, czego nie da się wyczytać z dokumentów ani uchwycić na zdjęciach – ducha miłosierdzia. Ich misja, inspirowana życiem św. Brata Alberta, była jasna: przyjąć potrzebujących z otwartym sercem i troszczyć się o nich jak o najbliższych. I tak powstał tu Zakład Opiekuńczo-Leczniczy – miejsce, w którym życie osób przewlekle chorych nabiera spokoju, bezpieczeństwa i godności.
Wnętrza dawnego pałacu przystosowano do nowej roli. Dawne komnaty stały się pokojami dla pacjentów, sale rehabilitacyjne i terapeutyczne tętnią aktywnością, a kaplica – serce tego domu – pulsuje modlitwą, ciszą i obecnością. Obok, w przyległym budynku nazwanym Domem św. Józefa, powstały pracownie, stołówka, gabinet lekarski. Wszystko po to, by stworzyć przestrzeń nie tylko do życia, ale i do godnego przeżywania choroby i starości.
Zamek nie tylko zachwyca swoją architekturą, ale również miejscem, w którym został osadzony. Otacza go park, który jakby wyciszał świat zewnętrzny – z rozłożystymi drzewami, zielonymi alejkami i ławkami, które zapraszają, by choć na chwilę przysiąść i odetchnąć. W oddali lśnią spokojne tafle dwóch stawów, po których czasem przesunie się cień dzikiej kaczki, a wiatr maluje drobne zmarszczki na wodzie. Wiosną kwitną tu magnolie, latem rozbrzmiewają głosy ptaków, jesienią liście tańczą po ścieżkach w złocie i czerwieni. Dla pensjonariuszy i sióstr ten ogród to nie tylko przestrzeń do spaceru – to miejsce ciszy, modlitwy i wytchnienia. Tu można pobyć samemu z myślami albo, w towarzystwie szeptu drzew, po prostu milczeć, mając obok siebie kogoś, kto rozumie, że nie zawsze trzeba mówić, by być blisko.
Ale to nie same mury i sprzęty czynią to miejsce wyjątkowym. Tym, co naprawdę porusza, jest obecność sióstr – ich ciepłe spojrzenia, cierpliwość w codziennej posłudze, subtelna obecność przy łóżku chorego. Są niczym cienie – nie narzucają się, a jednak ich obecność daje poczucie bezpieczeństwa i domowego ogniska. Dla wielu pacjentów są ostatnim światłem, jakie towarzyszy im na ziemskiej drodze.
Święty Brat Albert mówił: „Trzeba być dobrym jak chleb, który leży na stole i z którego każdy może ukroić sobie kromkę, jeśli jest głodny.” Siostry Albertynki w Mrozowie są właśnie takim chlebem – codziennie dzielą się sobą, swoją siłą i czułością, z tymi, którzy najbardziej tego potrzebują.
I choć zamek w Mrozowie przetrwał wieki, wojny i zmiany, to dopiero dziś – wypełniony cichym światłem miłosierdzia – naprawdę stał się domem.










































































































Komentarze