
Prowincja Poznańska
Zgromadzenia
Sióstr Albertynek
Posługujących Ubogim
(ZSAPU)

Każdy człowiek doświadcza różnorakich cierpień, trudności i kryzysów na każdej płaszczyźnie życia: zawodowego, społecznego, rodzinnego itd. Niejednokrotnie nasze ludzkie trudności i kryzysy w życiu duchowym prowadzą do osłabienia lub utraty wiary. Dlatego właśnie potrzebujemy nieustannego umocnienia poprzez trwanie w modlitwie, w czytaniu Słowa Bożego i w sakramentach świętych. Ogromne znaczenie w życiu wiarą i moralnością chrześcijańską ma przykład życia, który albo kogoś podbudowuje, podnosi, albo zniechęca. „Świadectwo chrześcijanina służy prawdzie, którą Chrystus objawił światu i przekazuje ono dalej to zbawienne dziedzictwo”. (Źródło: Paweł VI - Trwajcie Mocni w wierze t.2 - wyd. Apostolstwa Młodych - Kraków 1974, s. 396).
Od 24 czerwca rozpoczęliśmy nowy cykl: „Okruchy chleba – świadectwa”. Na naszej stronie internetowej www.albertynkipoznan.com co drugi piątek będziemy publikować kilka słów (okruchów) doświadczenia różnych osób, które na swojej drodze spotkały Chrystusa.
Zapraszamy do lektury i życzymy, aby te konkretne historie, które wydarzyły się wśród nas, w naszym albertyńskim (i nie tylko) środowisku, umocniły kroki naszych Czytelników na drodze ku Bogu oraz codziennym odkrywaniu szczęścia w wierze, nadziei i miłości.
Jeżeli w Twoim życiu dzieją się rzeczy niezwykłe, których źródło jest w Panu – możesz się nimi podzielić.






Cenny kubek zwykłej ciepłej herbaty
Moja historia z bezdomnością rozpoczęła się w momencie rozwodu i związanego z nim opuszczenia rodzinnego mieszkania. Powodem były uzależnienia m.in. od alkoholu. W tym miejscu chciałbym podkreślić, iż mam dwoje dzieci oraz wyższe wykształcenie. Jak widać, problem bezdomności dotyczy także rodzin i osób o wyższym stopniu wykształcenia.
Na samym wstępie chciałbym napisać, że według mnie największym problemem związanym z bezdomnością jest swojego rodzaju niemoc pojawiająca się pomimo chęci poprawienia swojej sytuacji. Dla przykładu: mimo iż wielokrotnie odkładałem środki finansowe na wynajęcie pokoju, to prędzej, czy później były one wydawane przeze mnie na używki.
Od pierwszego dnia, kiedy „wylądowałem na betonie”, czyli we wrześniu 2020 roku, mogłem liczyć na pomoc Sióstr Albertynek. Kolejne lata bezdomności przebiegały jak na karuzeli. Pojawiały się wzloty i upadki. W okresie wiosenno-jesiennym można nocować na zewnątrz, natomiast zimą nie ma takiej możliwości. Spało się najczęściej na klatkach schodowych. Niekiedy również w pustostanach, jednak bywa tam niebezpiecznie. Jako człowiek wykształcony, posiadający wcześniej dom i rodzinę, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak ważny będzie dla mnie kubek zwykłej ciepłej herbaty oraz gorący posiłek podawany u Sióstr.
Już nawet nie pamiętam, ile razy podnosiłem się i upadałem. Każdy moment kiedy się podnosiłem, był związany ze Zgromadzeniem Sióstr Albertynek. Zawsze miałem pewność, że otrzymam od nich pomoc różnego rodzaju. Oprócz wyżywienia zapewniały również odzież i środki czystości. Jest to bardzo ważne i nie da się bez tego funkcjonować.
Najważniejsze co mnie spotkało u Sióstr, to dobre słowo i uśmiech. Pomimo wstydu, jaki mi towarzyszył po ponownym powrocie, wiedziałem, że zostanę przyjęty z otwartymi rękami. Na swojej drodze spotkałem Siostry kilkakrotnie i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że otrzymałem od nich większą pomoc niż od własnej rodziny. Osobiście Siostry Albertynki traktuję jak rodzinę, na którą zawsze mogę liczyć.
Najtrudniejszym momentem w moim życiu było zamknięcie w Zakładzie Karnym. Jak powszechnie wiadomo, środki finansowe na zabezpieczenie życia po wyjściu z niego są znikome. I to jest kolejny moment, kiedy wiedziałem, że mogę udać się po pomoc do Sióstr.
Mam nadzieję, że bezdomność to tylko element mojego życia i kiedyś będę, mógł stanąć wobec Sióstr, dziękując im za pomoc oraz powiedzieć, że udało mi się. Póki co ponoszę konsekwencje mojego życia. Pokrótce chciałem przedstawić to świadectwo, wiedząc, że zawsze można liczyć na pomoc ze strony Sióstr.
Marek Kujawa






Święci to starsi bracia i siostry, na których zawsze możemy liczyć
Podczas rozważania towarzyszącego modlitwie Anioł Pański Papież zachęcał do przyjrzenia się dwóm cechom świętości. Po pierwsze jest ona darem, i to nie zarezerwowanym dla nielicznych, lecz dostępnym wszystkim na mocy chrztu. Po drugie świętość jest drogą – trzeba bowiem podjąć współpracę, by nie zmarnować łask, jakie otrzymaliśmy.
Od dziś osiem dni z szansą na odpust – możemy pomóc zmarłym. Odpusty można uzyskać i ofiarować za zmarłych w dniach od 1 do 8 listopada. By to się stało, musimy nawiedzić cmentarz, a – 1 i 2 listopada kaplicę lub kościół. Warunkiem jest przyjęcie danego dnia Komunii Świętej, odmówienie modlitw „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” i dowolnej modlitwy w intencjach Ojca Świętego oraz brak jakiegokolwiek przywiązania do grzechu.
Moje świadectwo nie będzie świadectwem powołania czy nawrócenia. Zdecydowałam się jednak je napisać widząc, jak wielu osobom już pomogło, na różny sposób, w zbliżeniu się do Boga… Piszę o czymś, co wciąż jest dla mnie niejasne, a jednak zaryzykuję. Wierzę, że ostatecznie nasz Pan wszystko nam rozjaśni skoro jest Światłością tego świata i odwiecznym Logosem – Sensem.
Otóż będąc dzieckiem, od kiedy tylko pamiętam marzyłam o bracie. Nic w tym dziwnego na pozór… Będąc młodszą mojej o 9 lat starszej siostry marzyłam o czymś dziwnym dla mnie samej – aby poza nią mieć jeszcze starszego brata. Miałam ciągłe, powracające poczucie, że kogoś ważnego brakuje w naszej Rodzinie. Tęsknota wzmagała się szczególnie w chwilach trudnych, w poczuciu osamotnienia, więc można by to od biedy tłumaczyć psychologicznie…
Gdy Jezus pokazał mi drogę życia w zgromadzeniu albertyńskim i gdy dowiedziałam się, będąc już siostrą zakonną, że przełożeni naszych zgromadzeń sióstr i braci tradycyjnie przyjmują tytuły: „Siostra Starsza” i „Brat Starszy” pomyślałam, że ta cała moja tęsknota to był sposób wołania Pana Boga – „po-wołanie”. I odtąd stłumiłam tą moją dziecięcą nostalgię. Do czasu. Do czasu, gdy 2 lata po złożeniu ślubów wieczystych, a niecały rok po pielgrzymce do Medjugorie, dowiedziałam się, że naprawdę miałam brata, który po prostu się nie narodził…
Na informację o aborcji dokonanej 50 lat wcześniej zareagowałam najpierw szokiem. Potem przyszło dziwne uczucie ulgi związane z myślą „a jednak to prawda, nie wariowałam — to nie była moja bujna wyobraźnia i niezrównoważenie emocjonalne nastolatki, gdy tęskniłam za nim!” Przyszedł też bardzo trudny dla mnie czas, gdyż mimo wiary w to, że mój Brat żyje u Boga, nie cierpi i jest szczęśliwy, trzeba mi było przejść to wszystko, co się zwykle przeżywa w żałobie. Nie dało się tego po prostu przełknąć, zamknąć etapu życia, co cisnęło się wtedy na usta różnym osobom duchowym w rozmowach ze mną na ten temat. Ból, smutek, żal, chwilami bunt i gniew oraz inne uczucia przewalały się przez moją duszę (i ciało, a jakże!) przez ponad 2 lata. I długo pozostawałam dla innych niezrozumiała w swoich reakcjach. „Bo jak można tak cierpieć, przecież go w ogóle nie znałaś???!” Po prostu żal życia, które nie miało szansy się wypełnić, radości, którą mógł dawać… I myśli natarczywe, męczące coraz bardziej: „Dlaczego ja mogłam się narodzić, a on nie?” Tylko ktoś, kto to przeżył, zrozumie, o czym piszę. Żadne klasyfikacje typu „syndrom ocaleńca” tego nie wyjaśnią do końca ani nie uzdrowią.
Co mi pomogło? Przeżycie tej żałoby do końca… a także udział w rekolekcjach „Winnica Racheli - Uzdrowienie po aborcji”. Byłam na nich jako jedyna siostra abortowanego pośród ojców i matek borykających się z psychicznymi i duchowymi skutkami podjęcia tej fatalnej decyzji. Przeżyłam bardzo mocno kolejne etapy. Nawiązanie duchowej relacji z bratem, obrzęd nadania mu imienia, symboliczny rytuał pogrzebu – pożegnania, list do brata. Dopiero tam zamknęło się coś, by mogło otworzyć się nowe: relacja z moim bratem Pawłem już na sposób duchowy. Ksiądz Proboszcz z mojej rodzinnej parafii podsumował to nad wyraz trafnie: „Masz w Niebie brata – świętego Męczennika”.
Już nie muszę go szukać na ziemi w tych, którym posługuję, bo nikt nie może mi go tu zastąpić. Ta relacja jest jedyna, niepowtarzalna, jak z każdym człowiekiem, bo każdy z nas jest niepowtarzalny, wyjątkowy. Natomiast obecnie, gdy piszę to świadectwo, widzę, jak Jezus całe moje życie kształtował mnie przez tę dziwną tęsknotę i uczył tego, by w każdym człowieku – kobiecie czy mężczyźnie – szukać i znajdować siostrę lub brata – w Nim – Chrystusie. Nie tylko w sferze życzeniowej - „bo tak trzeba, przecież jestem albertynką”. Nie! To wszystko się dzieje w głębi serca, najgłębszym zakamarku…
Bądźcie mężni ci wszyscy, którzy tęsknicie. Przyjdzie czas spotkania, wyjaśnienia, przytulenia. I już nie będzie rozstań. Deo Gratias! Bogu niech będą dzięki!
Siostra albertynka






Moje orędowniczki w niebie

W roku 1994 zaszłam w upragnioną ciążę. Szczęście nie trwało długo. Ciąża obumarła w 8-9 tygodniu. Trudno trzeba było żyć dalej, zdarza się. Dwa lata później, w 1996 roku, kolejna ciąża i znów to samo. Kolejny szok dziecko obumarło. Oj, wtedy to już był straszny cios. Po prostu koszmar. Pamiętam, że w szpitalu rzuciłam się na łóżko i ciężko było mi się pogodzić. Prawie rwałam sobie włosy z głowy. Pan Bóg zabrał kolejne moje dziecko. Byłam bardzo załamana.
W domu siedziałam przybita w fotelu. Wtedy poczułam obecność Maryi, tak jakby mnie obejmowała i przytulała. Było to dla mnie niesamowite, cudowne uczucie, pamiętam to do dziś. W 1997 roku kolejna ciąża i udało się! Były bliźniaczki dwujajowe i Bogu dzięki, bo znowu jedno dziecko obumarło. Drugie rozwijało się. Do końca ciąży nie byłam pewna czy dzieciątko będzie całe i zdrowe. Ciąża przebiegała ciężko, prawie cały czas leżałam w szpitalu, na Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Potem w domu cały czas leżenie. Lekarz na początku kwietnia chciał mi zrobić cesarkę. Ja się nie zgodziłam, bo w 1998 roku zażądał 2.000 zł. Po prostu nie miałam pieniędzy. Potem już chciał mniej 1200 zł, ale ja się uparłam i powiedziałam: NIE. Kolejną propozycją była położna za 400 zł, ale także odmówiłam. Dzięki mojemu uporowi i sile od Pana Boga moje dziecko, kochany syn Radek, urodził się siłami natury 28 maja 1998 roku o godzinie 6.46. Poród był bardzo ciężki, miałam silne bóle krzyżowe. Męczyłam się 24 godziny. Rozwarcie stanęło na 6 cm i ani rusz dalej. Około godziny 3 nad ranem przyszedł do mnie wiekowy już lekarz (w trakcie ciąży mi się śnił) i powiedział, że jak do godziny 5 nie urodzę, to zrobią cesarkę. Byłam w totalnym szoku. Wtedy poprosiłam męża (był dzielnie ze mną przy porodzie), aby zadzwonił do pani doktor Hanny (przyjęła mnie na oddział) i poprosił, żeby do mnie przyjechała. Oczywiście nie odmówiła. Jest ona prawdziwym lekarzem oddanym swojej pracy i pacjentom. Był już ostatni dzwonek na pomoc. Rozerwała mi szyjkę, aby ratować dziecko. Zaraz po urodzeniu straciłam przytomność. Obudziłam się na innej sali, gdzie pani doktor zszywała moją ranę. Syn, jak już pisałam, był cały i zdrowy. Miał 8/10 pkt. Apgara. Potem dostał żółtaczkę i trochę czasu minęło, zanim wróciliśmy do domu.
Dziś syn Radek (od radości 😊) jest wspaniałym człowiekiem. Wspaniały mały człowiek o wielkim sercu. 1 września 2023 roku mój syn zawarł związek małżeński z cudowną, ciepłą i kochającą dziewczyną. Gdy ją poznałam, to od pierwszego spotkania bardzo chciałam ją ukochać, przytulić i tak też zrobiłam. Ona też tego pragnęła, to cudowne i wyjątkowe doznanie. Jak się później okazało, urodziła się 19 kwietnia 2001 roku. Moje pierwsze dziecko datę porodu miało 18 kwietnia 1995 roku, niestety nigdy się nie urodziło. Do czego zmierzam: może to przypadek, ale jednak myślę, że nie, bo Pan Bóg ich począł na całe życie. Razem z synową czujemy taką nitkę bardzo delikatną i cieniutką, która nas łączy od zawsze. Jest to bardzo piękne uczucie, myślimy podobnie, często rozumiemy się bez słów. Mieszkamy od siebie w odległości 50 km, a więc sporo, ale mamy bardzo dobry kontakt telefoniczny. 2 lutego 2001 roku urodziłam drugiego syna, też kochanego. Dziękuję Bogu za to, że ich mam.
Przez wiele lat zastanawiałam się, czy dzieci, które mam w niebie, to dziewczynki. Stał się cud! Jeździłam parę lat temu do Buku na msze św. o uzdrowienie. Pewnego wieczoru doznałam spoczynku w Duchu Świętym. Padłam na środku kościoła i wtedy Pan Bóg do mnie przemówił: „Córko, masz trzy córki w niebie”. Bardzo wtedy płakałam, to były też łzy radości. Byłam przeszczęśliwa, pełna wdzięczności Bogu za odpowiedź na moje pytanie. W mojej parafii na cmentarzu znajduje się grób dzieci nienarodzonych i utraconych. Często chodzę tam, aby odwiedzić moje córeczki. Mam z nimi kontakt duchowy. Jest to piękne miejsce. Można pomodlić się za te wspaniałe, nienarodzone duszyczki, tak bliskie sercu. Mam teraz orędowniczki w niebie.
Przeżyłam w swoim życiu cudowne doświadczenie. Byłam na pielgrzymce 28 czerwca 2019 roku w Medjugorie. Wspaniali ludzie i kochana Sydonia – organizatorka z Grodziska Wielkopolskiego. Poznałam także dziewczynę, która jechała razem z nami autobusem. Ma ona na imię Marta. Od samego początku była krok w krok za mną. Gdy nie było jej w pobliżu, czułam się jak zagubione dziecko. Pewnego dnia po prostu ją zapytałam dlaczego ciągle jest przy mnie. Odpowiedziała, że przed wyjazdem dostała przekaz od Ducha Świętego: „Osoba, która wyjdzie z autobusu i pierwsza na ciebie spojrzy to ta, którą masz się zaopiekować”. Marta wysłuchała prośby i opiekowała się mną przez cały czas trwania pielgrzymki. Dodam, że to był mój pierwszy wyjazd do tego cudownego miejsca, a Marta była w Medjugorie kolejny raz. Pewnego dnia, gdy byliśmy na placu przed kościołem św. Jakuba, na wieży kościoła w oknie ukazał się nam św. Ojciec Pio. Równocześnie widziałyśmy go obie. Byłyśmy w szoku, oczywiście pozytywnym. Dzień przed powrotem do domu ściskałyśmy się i płakałyśmy na korytarzu w naszej kwaterze. Nagle pojawił się przepiękny zapach, był to zapach fiołków. Ojciec Pio przyszedł się pożegnać. Wiele naszych pielgrzymkowych sióstr też doświadczyło tego pięknego zapachu.
W Medjugorie stoi duży metalowy Pan Jezus i tam na jego nogach powstają kropelki wody, wypływające z wnętrza. Nie każdy tego cudu doświadczy. Mnie było dane zobaczyć, dotknąć i przemyć twarz tą cudowną wodą. W tej samej chwili włoscy rodzice przynieśli na noszach chorego syna. Miał ok. 18 lat, bardzo piękną twarz i czarne włosy. Wtedy dotknęłam jego twarzy i zobaczyłam, jak oczy mu się przewróciły. Były zupełnie białe. Pamiętam, jak powiedziałam głośno: „On będzie zdrowy”. Jego ojciec pokazał mi zdjęcie chłopaka sprzed paru lat. Był to wesoły, rezolutny i zdrowy młody człowiek. Pobłogosławiłam ich całą rodzinę znakiem krzyża na czole.
Latem w 2021 roku miałam ponownie jechać na pielgrzymkę do Matuchny w Medjugorie, ale Bóg miał inne plany. Powierzył mi opiekę nad starszą, bardzo mi bliską osobą z rakiem trzustki. Zrezygnowałam z pielgrzymki i zostałam z nią. Miałam trzy tygodnie urlopu i każdą wolną chwilę spędzałam u boku tej kobiety. Było mi bardzo ciężko, tęskniłam za mężem, synami i własnym domem. Kocham pomagać osobom starszym i opiekować się nimi. Ta kobieta była sama, musiałam jej pomóc. Również w jej mieszkaniu doświadczyłam obecności św. Ojca Pio. Przyszedł mnie podnieść na duchu, czego przejawem był przepiękny zapach fiołków rozchodzący się po pokoju mojej podopiecznej. Siostry i bracia, którzy uczestniczyli w pielgrzymce, cały czas się modlili za nią. 22 lipca 2021 roku odeszła do Pana. Był to czwartek ok. godziny 16.40. W sobotę był pogrzeb. Bardzo wszystko przeżywałam. W poniedziałek wróciłam do pracy po urlopie. Dałam radę dzięki pomocy Boga i Ojca Pio. Pomogłam Jej odejść do Pana. Było to moje nie pierwsze i nie ostatnie doświadczenie towarzyszenia osobie umierającej. Bóg dał mi tą piękną łaskę i powołanie do pełnienia takiej właśnie służby dla bliźnich.
Halina