top of page

Okruchy chleba - świadectwa

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Instagram
chleb i okruchy mini.jpg

Nikt nie idzie sam do nieba. Rozbić naczynie, zapach się rozejdzie. Nie tylko będziemy Boga kochać, ale inni Go przez nas pokochają. A to jest coś.

św. Brat Albert

delicious-bread-on-towel_edited.jpg

Każdy człowiek doświadcza różnorakich cierpień, trudności i kryzysów na każdej płaszczyźnie życia: zawodowego, społecznego, rodzinnego itd. Niejednokrotnie nasze ludzkie trudności i kryzysy w życiu duchowym prowadzą do osłabienia lub utraty wiary. Dlatego właśnie potrzebujemy nieustannego umocnienia poprzez trwanie w modlitwie, w czytaniu Słowa Bożego i w sakramentach świętych. Ogromne znaczenie w życiu wiarą i moralnością chrześcijańską ma przykład życia, który albo kogoś podbudowuje, podnosi, albo zniechęca. „Świadectwo chrześcijanina służy prawdzie, którą Chrystus objawił światu i przekazuje ono dalej to zbawienne dziedzictwo”. (Źródło: Paweł VI - Trwajcie Mocni w wierze t.2 - wyd. Apostolstwa Młodych - Kraków 1974, s. 396).

 

Od 24 czerwca rozpoczęliśmy nowy cykl: „Okruchy chleba – świadectwa”. Na naszej stronie internetowej www.albertynkipoznan.com co drugi piątek będziemy publikować kilka słów (okruchów) doświadczenia różnych osób, które na swojej drodze spotkały Chrystusa.

 

Zapraszamy do lektury i życzymy, aby te konkretne historie, które wydarzyły się wśród nas, w naszym albertyńskim (i nie tylko) środowisku, umocniły kroki naszych Czytelników na drodze ku Bogu oraz codziennym  odkrywaniu szczęścia w wierze, nadziei i miłości.

 

Jeżeli w Twoim życiu dzieją się rzeczy niezwykłe, których źródło jest w Panu – możesz się nimi podzielić.

Łaski za wstawiennictwem bł. Bernardyny

W liturgiczne wspomnienie bł. Bernardyny (22 września 2023 r.) rozpoczyna się peregrynacja relikwii Matki Dynki we wszystkich kołach Towarzystwa Pomocy Brata Alberta oraz we wszystkich wspólnotach sióstr albertynek.

Zakończenie peregrynacji zaplanowano na czerwiec 2024 r.

na czas pielgrzymki Towarzystwa Pomocy Brata Alberta

do Sanktuarium Ecce Homo w Krakowie.

  • Alicja Bucior. Uzdrowienie z nowotworu skóry (czerniak).

 

W październiku 2012 r. miała wypadek samochodowy. W trakcie badania lekarz zauważył zmianę na skórze. Pobrano wycinek do laboratorium. Okazało się, że to czerniak. Lekarz skierował Alicję na operację w trybie pilnym. Rodzina modliła się o zdrowie dla niej za wstawiennictwem bł. s. Bernardyny. Operacja odbyła się 8 grudnia 2012 r. W usuniętych w czasie operacji tkankach i po ich przebadaniu nie znaleziono komórek rakowych. Kontrola w grudniu 2012 r. i w styczniu 2013 r. nie wykazała obecności nowotworu. Alicja nadal czuje się dobrze (stan na maj 2023 r.).

 

  • Sylwia Lentowicz. Uzdrowienie z nowotworu złośliwego szyszynki.

 

Sylwia urodziła się w 1990 r. Kiedy studiowała w Lublinie na Akademii Medycznej pielęgniarstwo, zaczęła odczuwać silny ból głowy, miała zawroty i nudności. Pojawiły się zaburzenia widzenia. W szpitalu (w sierpniu 2012 r.) zdiagnozowano u niej nowotwór złośliwy szyszynki. Od 8 stycznia 2013 r. rodzina i siostry albertynki w całym zgromadzeniu rozpoczęły nowennę o łaskę zdrowia za przyczyną bł. s. Bernardyny. Podczas wizyty u lekarza stwierdzono u Sylwii nie guz, a torbiel szyszynki. Lekarz przepisał tabletki przeciw bólowe i uspokajające. Sylwia skończyła studia, wyszła za mąż w 2015 r., urodziła 4 dzieci. Czuję się dobrze i jest szczęśliwą żoną i matką.

 

  • Agata I Rafał. Łaska rodzicielstwa.

Małżonkowie – Agata i Rafał – przez 8 lat małżeństwa starali się o potomstwo, ale Agata nie mogła zajść w ciążę. Matka Agaty rozpoczęła nowennę w tej intencji do bł. s. Bernardyny  w lutym 2013 r. Agata po 9 miesiącach urodziła zdrowego syna, któremu rodzice nadali imię Albert.

 

  • Krzysztof Brzuzan. Przeszczep serca.

 

Dnia 25 listopada 2022 r. Krzysztof przeszedł udany przeszczep serca. Wcześniej rodzina modliła sięza wstawiennictwem bł. s. Bernardyny o znalezienie dawcy i udaną operację.

 

  • Marcin Ważniewski. Uwolnienie z nałogu alkoholizmu i narkomanii.

 

Matka modliła się za wstawiennictwem bł. S. Bernardyny o łaskę uzdrowienia syna z nałogu alkoholizmu i narkomanii.

 

 

Pizuny, spisała s. Danuta Korska

 

relikwiarz Bernardyny_edited.png
Bóg chce
Dopełniajmy pracy, trudów i łez Jezusa

Zwariowany na punkcie Matki Dynki

Siostra Dobrawa – w związku ze zbliżającą się 50.rocznicą powołania Prowincji Poznańskiej Sióstr Albertynek (9.04.1972 – 9.04.2022) – poprosiła o świadectwo mojej współpracy z Siostrami Albertynkami w Poznaniu. To bardzo delikatna sprawa i chociaż napisałem wiele różnych tekstów o tej pracy, to jednak teraz, gdy mam 72 lata i patrzę wstecz, to widzę niejako wszystko nieco inaczej, w innych proporcjach, niż wtedy, gdy czynnie z Siostrami Albertynkami współpracowałem.

Najpierw powiem, że byłem katechetą w XI Liceum Ogólnokształcącym w Poznaniu. Dokładnie naprzeciwko mojej szkoły mieści się Dom Sióstr Albertynek. Z okien sal klasowych wraz z uczniami codziennie mogliśmy przyglądać się długiej kolejce Ubogich, którzy już od godzin rannych oczekiwali na gorący posiłek południowy. Jak każdy nauczyciel miałem grafik lekcyjny, w którym występowały tzw. okienka. Pewnego razu w czasie okienka postanowiłem zajść do Sióstr, aby skorzystać z kaplicy, wyciszyć się przed Bogiem. Szybko stało się to zwyczajem i niemal nie mogłem doczekać się okienka, aby wejść do Sióstr i pomodlić się w zaciszu kaplicy. Tam na furcie pracowała urocza starsza Siostra Albertynka, która zawsze z niezwykłą uprzejmością otwierała mi drzwi Domu i kaplicy. Miały wtedy miejsce pierwsze dialogi z Siostrami, bardziej grzecznościowe. Jednak stopniowo wciągał mnie klimat Domu i tak, pewnego razu zapytałem, czy w ramach okienka mógłbym np. zmywać naczynia w jadłodajni dla Ubogich. Siostry wyraziły zgodę. Ta posługa dawała mi wiele radości wewnętrznej.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Dowiedziałem się, że Siostry organizują Wigilię dla Bezdomnych w tej skromnej jadłodajni (jadłodajnia ma wielkość garażu samochodowego). Postanowiłem, że w dniu 24 grudnia 2002 roku pomogę Siostrom wydać Wigilię dla około 300 osób. Wchodzili grupami, po około 25 osób i po pół godzinie następna grupa. Trwało to cały dzień. Wtedy miały miejsce pierwsze rozmowy z Siostrami dotyczące urządzenia Wigilii w murach mojej szkoły, aby tam od razu przyjąć przy stołach całą grupę. Były to takie nieśmiałe myśli. Następnego roku w szkole pojawiła się Siostra Albertynka Dobrawa, która z polecenia Siostry Przełożonej Teresy Maciuszek złożyła wizytę mojemu dyrektorowi z zapytaniem, czy zgodziłby się zorganizować w murach szkoły Wigilię. Dyrektor Karol Lehmann wyraził zgodę natychmiast. Siostra wyszła z gabinetu, a ja tam w tej samej chwili wszedłem i powiedziałem mojemu dyrektorowi wprost: „Niech mi pan da to zadanie, ja się nim zajmę”. Zgodził się bez wahania, bo przecież potrzebował do tego takiego „durnia” jak ja.

Tak 24 grudnia 2003 roku miała miejsce Pierwsza Wigilia w XI Liceum Ogólnokształcącym w Poznaniu. Co się wtedy działo to trudno opisać! Jakiś niesamowity entuzjazm ogarnął uczniów i nauczycieli. Mieliśmy wielki zaszczyt pomagać Siostrom w jej zorganizowaniu. Gdy nadszedł dzień wigilijny, okazało się, że kolejka Ubogich do szkoły była bardzo długa i nie mogliśmy przyjąć tylu, ilu stało w kolejce. Natomiast każdy otrzymał do domu jakąś paczkę żywnościową. W następnych latach podwajaliśmy przygotowane miejsca. Ale i to nie wystarczyło, bo każdego roku przybywało coraz więcej potrzebujących.

            W roku 2009 dyrektor Caritas w Poznaniu  ks. Waldemar Hanas, odwiedził naszą szkołę w czasie trwania Wigilii i widząc, jak wszystko jest przygotowane, powiedział tak jakby sam do siebie: „A może by tak przygotować Wigilię dla wszystkich Ubogich miasta Poznania np. na hali Międzynarodowych Targów Poznańskich?”. Wypowiedział te słowa przy mnie, ale jakby nie do mnie, jakby to było tylko głośne myślenie. Ja natomiast natychmiast powiedziałem: „Księże Dyrektorze, jeśli ksiądz chce tak to urządzić, to ja ze swoją młodzieżą zapewnię pełną organizację techniczną tego dzieła.”

Oczywiście, gdy mówiłem o organizacji, to zawsze wiedziałem, że główną rolę odgrywają Siostry Albertynki. One niosą ciężar przygotowania produktów żywnościowych, gorących dań, paczek, ale przede wszystkim, wnosiły ducha albertyńskiego w to przedsięwzięcie. Dzięki temu Ubodzy nie czuli się  „klientami dobroczynności”, ale Gośćmi zaproszonymi na ucztę. My natomiast – mówię o uczniach i nauczycielach – pilnowaliśmy, by zachowywać się jak ci, którzy czują się zaszczyceni tym, że Oni przyjęli nasze zaproszenie.   I tak w roku 2010 odbyła się pierwsza Wigilia na większą skalę na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Przyjęliśmy wtedy 1500 osób przy 22 stołach rozstawionych na jednej hali targowej.

           

To była wielka radość moich uczniów współtworzyć z Siostrami tak piękne dzieło. W przygotowanie Wigilii zaangażowanych było około tysiąc młodych ze szkół średnich miasta Poznania. Trzeba było bowiem halę targową zorganizować od podstaw: stoły, krzesła, stanowiska podawcze, kontenery na śmieci, boksy z paczkami i ich wydawanie, korytarze komunikacyjne, obsługa WC, szatni, bram wejściowych, zespoły wokalno-muzyczne. Wielką rolę mieli także zakonnicy, których zadaniem było rozmawiać z ubogimi, wysłuchiwać ich opowieści o życiu często tragicznym – to zadanie wykonywali między innymi Karmelici Bosi z Poznania, ale i inni wolontariusze. Uczniowie szkół podstawowych na tę okoliczność kleili łańcuchy choinkowe kolorowe o łącznej długości ponad dwóch kilometrów (prace te wykonywali w szkole, w ramach zajęć plastycznych, często już od września danego roku).

           

Było to już tak duże przedsięwzięcie, że Siostrom Albertynkom pomagały w przygotowaniu produktów żywnościowych Siostry Franciszkanki, Urszulanki i Elżbietanki. Jednak zawsze, główny ciężar organizacji spoczywał w „rękach” Albertynek. Wykonywały najtrudniejsze zadania, obsługiwały najtrudniejsze odcinki. Mogę to tak wprost stwierdzić, ponieważ w tym czasie odpowiadałem za całą organizację techniczną. Zawsze wyznaczałem najtrudniejsze zadania Siostrom Albertynkom, wiedziałem bowiem, że są STUPROCENTOWE!

Jeszcze wtedy nie do końca rozumiałem, skąd bierze się u nich, w ich spojrzeniu, w ich oczach taki blask, takie światło, taka jakaś tajemnicza radość, takie ciepło emanujące z ich oczu. Tutaj trzeba dopowiedzieć rzecz najważniejszą: wszystko co czyniliśmy nabierało sensu głębszego w tym, że czerpaliśmy z duchowości Sióstr Albertynek. Stale od Nich uczyliśmy się tej kultury i radości Posługiwania Ubogim. Ten Ich poziom nas niósł! I gdy widzieliśmy dzieło już wykonane, byliśmy dumni z identyfikacji z habitami Sióstr Albertynek. Pracowałem w szkole ponad dwadzieścia lat. Uczniowie moi zawsze z najwyższym szacunkiem odnosili się do Sióstr Albertynek, do ich świadectwa życia. W tym samym czasie odwiedziły naszą szkołę Albertynki misjonarki pracujące na Syberii, Siostra Taida i Siostra Renata. Opowiadały młodzieży o swojej pracy na Syberii w Usole Syberyjskim. Owocem tego niezwykłego spotkania było podjęcie zobowiązania do niesienia pomocy materialnej Ubogim Dzieciom Syberii. Młodzież zobowiązała się wpłacać ze swojego kieszonkowego jedną złotówkę miesięcznie na pomoc Ubogim Na Syberii. W dzieło to włączyli się nauczyciele. Określiliśmy je kryptonimem: „Ziemia Ziemi. Wrażliwi wśród narodów świata”. Każdego roku, na jego zakończenie każdemu uczestnikowi programu wręczaliśmy imienne tytuły „Galerników Wrażliwości” za dany rok. Analogicznie Siostrom Albertynkom tytuły „Dusz Bajkału”, a dzieciom szkół podstawowych tytuły „Kwiatów Syberii”.

Ponadto odchodzącym maturzystom, za ich trzyletni udział dodatkowo wręczaliśmy tzw. „Wiosła Galerników Wrażliwości” z dołączoną do tego jakąś wartościową książką. Wśród wielkiej radości i zawsze entuzjastycznie młodzież reagowała na opisy pełne aluzji adresowane do poszczególnych Abiturientów. Wyróżniani byli tzw. kwestarze klasowi (czyli ci, którzy przez trzy lata zbierali pieniądze w swoich klasach) oraz prepozyci, czyli ci uczniowie, którzy wybierani byli jako zwierzchnia władza dzieła „Ziemia Ziemi. Wrażliwi wśród narodów świata”. Te były odczytywane głośno wobec całej zgromadzonej społeczności szkolnej.

Na przestrzeni 11 lat zebraliśmy ponad 55.000,00 zł (pięćdziesiąt pięć tysięcy złotych). Pieniądze te wysyłaliśmy na wskazane przez Siostry Albertynki konto. One natomiast przesyłały nam roczne sprawozdanie finansowe, w którym szczegółowo rozliczały się z tych pieniędzy. Warto dodać, że kwota 55.000,00 zł może wydawać się niewielka jak na potrzeby misji Sióstr Albertynek na Syberii, to jednak Siostry podkreślały, że polska złotówka w warunkach syberyjskich ma siłę nabywczą wyższą niż jej wartość nominalna.

Młodzież nasza miała kontakt elektroniczny z młodzieżą rosyjską. Odbywała się między nimi wymieniana korespondencji. Dzieło to wraz z Wigilią dla Bezdomnych stało się bazą systemu wychowawczego naszej szkoły.

           

W roku 2014 przeszedłem na emeryturę. Po roku zgłosiłem się do Siostry Przełożonej Stanisławy (z którą przez wiele lat współpracowałem w dziele wigilijnym) i poprosiłem, czy mógłbym chociaż jeden dzień w tygodniu pomagać w wydawaniu obiadów dla Ubogich. W tym czasie Siostry serwowały dziennie ponad 300 porcji obiadowych. Siostra Stanisława wyznaczyła piątek, jako mój dzień. Chętnie podjąłem to zadanie wolontariusza. Ale natychmiast dodałem jeszcze jeden dzień dyżurowy – niedzielę

           

Wtedy miałem możliwość, niejako od kuchni, przyjrzeć się pracy Sióstr Albertynek. Mogłem z bliska podpatrzeć ich styl, ich żarliwość, ich piękno posługiwania ubogim. Jedna z Sióstr miała niesamowite tempo biegania po schodach Domu i pewnego razu nogę złamała, ale widać było po jej radosnej twarzy, że sama nie została złamana. Pewnego razu zobaczyłem jak jedna z pokoleniowo młodszych Sióstr opatruje rany na stopach bezdomnego. Byłem wstrząśnięty tym widokiem. Z pokorą bowiem muszę powiedzieć, że miałem w sobie ten problem, że niejako „brzydziłem się brudem, zapachem brudu” i chociaż bezdomnych kochałem i z radością im służyłem, to jednak nie umiałem uporać się z tym odruchem. Wstydzę się tego, ale dla uczciwości i przejrzystości tego świadectwa musiałem to powiedzieć.

           

Zacząłem wtedy więcej czytać o założycielach Sióstr Albertynek i Braci Albertynów. Najpierw bardzo szczegółowo poznałem życiorys i sylwetkę Brata Alberta. Tak mnie zafascynował, że w moim mieszkaniu zawisł obraz Ecce Homo w centralnym miejscu i do dzisiaj dominuje w salonie. Nieco później zacząłem czytać o Błogosławionej Matce Bernardynie – Marysi Jabłońskiej. I wtedy kompletnie zwariowałem na jej punkcie. Czytałem wszystko, co tylko gdzieś o niej napisano. Dowiedziałem się, że jest w jej miejscu urodzenia – w Pizunach – Dom modlitwy prowadzony przez Siostry Albertynki. Napisałem do pewnego gospodarstwa agroturystycznego w Pizunach, czy nie mógłbym tam zamieszkać na kilka dni z żoną. Niestety, nie było odpowiedzi. Wtedy zwierzyłem się z tego problemu Siostrze Annie. Po kilku dniach, bez mojej prośby w tym względzie, Siostra Anna powiedziała: „Jeśli chciałby pan z żoną pojechać na kilka dni do Pizun, to może pan zamieszkać w Domu modlitwy.” No i stało się. Pojechaliśmy. Przyjęła nas niezwykle gościnnie Siostra Przełożona Renata. Odwiedziliśmy wszystkie możliwe miejsca pobytu i urodzenia, obłóczyn i pierwszych kontaktów Marysi Jabłońskiej z duchowością albertyńską. To były dni nasączone modlitwą, obecnością Matki Dynki. Piszę o tym wypadzie, ponieważ dopiero wtedy zrozumiałem głębiej, skąd Siostry Albertynki biorą taką energię, taką siłę ducha, taką wrażliwość, taki blask oczu, taką ofiarność w posługiwaniu Ubogim, co mogłem przez niemal dwadzieścia lat z bliska obserwować. Muszę się przyznać, że od tego czasu Matka Bernardyna stała się dla mnie prawdziwą matką, przyjaciółką, nauczycielką i pośredniczką przed Bogiem. Uczyła mnie patrzeć na piękno przyrody, na ból życia, na pogmatwane losy ludzi, oczyma swoimi, pełnymi wyrozumiałości i chłonącymi blask piękna Boga, który dostrzegała we wszystkim, czego dotknęły jej oczy. Jej niebieskie oczy Boga widziały wszędzie i nieustannie. Uczyła mnie i uczy dalej nieustannie modlić się, kontemplować Obecność Bożą wszędzie i nieustannie, z chwili na chwilę.

           

Pewnego razu Siostra Renata Syberyjska (siostrę wcześniej wymienioną nazywam Renatą Pizuńską) poprosiła mnie o przedstawienie sylwetki Błogosławionej Siostry Bernardyny młodzieży albertyńskiej, która odbywała rekolekcje w Poznańskim Domu Albertynek, co poczuwam jako wielki zaszczyt. Uczyniłem to z radością. Takie malutkie moje odwdzięczenie się Matce Bernardynie i jej współczesnym duchowym Córkom za piękno jej i ich życia, za bogactwo ducha, za jej Obecność w moim życiu.

 

                                                                                                           Młodszy brat Roman

c1fef4_38dcbaeaf01f46d7b33b5940cb101678~mv2.png

Pani Doktor, Siostro Doktor – po prostu Siostro

W całym intensywnym życiu młodego lekarza Pan Bóg znalazł moment, by pokazać, że jest w moim wnętrzu przestrzeń, której nie jest w stanie wypełnić żadna ludzka relacja, ani rzeczy materialne. Bo choć miałam to co pewnie wielu określiłoby jako życiowy sukces (mieszkanie, samochód, grupę zaufanych przyjaciół na dobre i na złe, pracę w przychodni i na Uczelni, a tam zajęcia ze studentami i „przymiarki” do pisania doktoratu), to jednak ciągle pozostawał jakiś niedosyt, że czegoś mi brakuje, że jest coś jeszcze… Aktywność zawodowa i życie prywatne obiektywnie dawały mi satysfakcję, ale nie były w stanie dać spełnienia. Z czasem zaczęło się definiować pragnienie mojego serca i rzeczywistość, w której mogło się ono wypełnić – czyli życie konsekrowane. Początkowo był to dla mnie szok, bo chociaż intrygowało mnie życie zakonne, to jednak jedynie na płaszczyźnie pozytywnego zdziwienia: „Aha, to tak też można żyć”.

 

 

 

 

 

 

 

 

To Pan Bóg dał mi impuls, żeby zrobić krok dalej... Na modlitwie pozwalałam rosnąć mojemu pragnieniu i pytałam Pana Boga jaką „formę zewnętrzną” to życie zakonne ma przyjąć – a On w odpowiedzi „przysłał” mi do gabinetu w przychodni, w której wtedy pracowałam – przeziębioną siostrę Albertynkę. I tak zaczęła się z jednej strony przygoda z wolontariatem u Sióstr, a z drugiej – rozeznawanie powołania. Przychodziłam do Jadłodajni dla Ubogich w Bydgoszczy, na Ogrzewalnię, leczyłam Bezdomnych, a jednocześnie obserwowałam Siostry – świadectwo ich życia pełnego prostoty, przeżywanie codzienności, modlitwę oraz autentyczne i konkretne BYCIE z Ubogimi. Powoli odkrywałam, że TAK – to jest TO, TO mnie pociąga, TO jest moje. Wstąpiłam do Zgromadzenia, rozpoczęłam życie zakonne i… nie rozstałam się z medycyną.

 

Pierwsze lata mojego „bycia” w Zgromadzeniu mocno naznaczyła pandemia – był to dla mnie szczególny czas, w którym służyłam jako lekarz moim chorym Siostrom i Podopiecznym naszych domów. Po złożeniu Pierwszej Profesji wróciłam w pełnym zakresie do wykonywania zawodu, a jednocześnie otworzyłam na naszej Furcie mały Gabinet – punkt konsultacyjny, gdzie osoby korzystające z Jadłodajni mogą uzyskać darmową poradę lekarską. W zdecydowanej większości są to osoby bezdomne i nieubezpieczone, którym udzielam prostych konsultacji, mierzę parametry życiowe, zaopatruję rany i owrzodzenia. Stawiam na profilaktykę i edukację, ale nie unikam też trudnych tematów jak chociażby uzależnienia. Cieszę się, że Gabinet to przestrzeń spotkania, w której Ubodzy mogą nie tylko powiedzieć o dolegliwościach dotyczących ciała, ale przede wszystkim być spokojnie wysłuchanymi. Nie jest to posługa prosta, ale w tym odnajdywaniu Chrystusa w Ubogich bardzo pomaga mi nasz albertyński charyzmat, który Pan Bóg włożył w moje serce, a który codziennie odkrywam. Mam za sobą również cykl wykładów prozdrowotnych, w trakcie których mogłam przekazać część mojej wiedzy szerszemu gronu odbiorców korzystających z naszej Jadłodajni. Moja aktywność zawodowa to też praca w Poradni Lekarza Rodzinnego w Krakowie na Kazimierzu, czyli codzienne spotkania z przesympatycznymi Pacjentami i ich ogromna życzliwość, otwartość oraz wdzięczność. Co ciekawe – mój albertyński habit nie jest dla nich żadną przeszkodą, a wręcz przeciwnie – bardzo czytelnym i wymownym znakiem. I choć początkowo moi Pacjenci nieco zdezorientowani pytali: „Rety, bo ja nie wiem jak się zwracać – Siostro, Pani Doktor, Siostro Doktor?”, to ja zawsze odpowiadałam i odpowiadam to samo: „Normalnie – Siostro”. Każdego dnia widzę jak ta naturalność i normalność „otwiera” i wzmacnia relację lekarz – pacjent, co w procesie leczenia ma kluczowe znaczenie. A kilka miesięcy temu rozpoczęłam przygodę z ultrasonografią i choć początki są trudne, to wierzę, że kiedyś zwiększy to z jednej strony moje możliwości diagnostyczne, a z drugiej – dostępność tego badania dla osób Ubogich i Bezdomnych.

 

Tak wygląda moje albertyńskie DZIŚ, czyli świadome i pełne wolności realizowanie powołania w powołaniu – bycie Albertynką i lekarzem. I to współistnienie dwóch powołań jest dla mnie źródłem ogromnego entuzjazmu, który pozwala mi twórczo przeżywać codzienność – zarówno w domu z Panem i moimi Siostrami, jak i w przychodni z Pacjentami. Jest to ogień, który bez wątpienia mogę nazwać pasją życia konsekrowanego. I choć nie wstąpiłam do Zgromadzenia, żeby być lekarzem, to jednak Pan Bóg każdego dnia potwierdza, że właśnie taką drogą chce mnie prowadzić – do Niego, do samej siebie i do innych... By służyć jako lekarz, ale także (a właściwie – przede wszystkim!) świadczyć o Nim całą sobą. Moje życie nadal jest intensywne, ale dzięki konsekracji „smakuje” już inaczej, a ja wciąż w totalnym zadziwieniu i wdzięczności mogę – jak Dawid – pytać: „Kim jestem Panie mój, że doprowadziłeś mnie aż dotąd?”.

 

Siostra Jana